Przyjaźń w małżeństwie... Czy to potrzebne?
Od
zawsze tęskniłam za prawdziwym przyjacielem. W młodości miałam
wiele osób, które nazywałam przyjaciółmi, które wspierały mnie
i którym ja pomagałam w przeróżny sposób, z którymi spędzałam
czas, odkrywałam nowe miejsca, dzieliłam zainteresowania,
prowadziłam głębokie rozmowy. Jestem pewna, że każda z tych osób
odcisnęła swój ślad w moim sercu. W młodości również uczyłam
się i zaczynałam doświadczać, że moim najlepszym przyjacielem
jest Jezus. Na Nim zawsze mogę polegać, On mnie zawsze przygarnie,
przytuli, wysłucha; tak naprawdę On zna mnie najlepiej! Jednak
tęsknota za ludzką przyjaźnią zawsze się odzywała i swe
spełnienie znalazła w małżeństwie.
Czy
przyjaźń w małżeństwie jest potrzebna, czy może wystarczy
miłość, namiętność? Podobno prawdziwa miłość to 3 razy „P”-
przyjaźń, przywiązanie i pożądanie. Wokół siebie zapewne
dostrzeżemy małżeństwa zbudowane wyłącznie na pożądliwości,
na zakochaniu, ale bez faktycznego zainteresowania drugą osobą,
jej sprawami, przeżyciami... Są małżonkowie, którzy nie
interesują się tym, co jest ważne dla męża czy żony, nie chcą
słuchać o swoich dniach w pracy.
Trudno
mi wyobrazić sobie życie w takim małżeństwie, w którym nie
mogłabym podzielić się z mężem tym, co naprawdę przeżywam, nie
mogłabym liczyć na jego wsparcie i pomoc. Wiem, że takie
małżeństwa istnieją, funkcjonują, ale to smutne. Myślę, że
Bożym zamysłem było to, by w małżeństwie połączyła nas
przyjaźń tak głęboka, jaka nie łączy nas z żadnym innym
człowiekiem. Inne przyjaźnie mogą się kończyć, zmieniać swą
intensywność z przeróżnych przyczyn, np. zmian miejsca
zamieszkania. Jednak z małżonkiem pozostajemy na zawsze. Przyjaźń
w małżeństwie jest niesamowicie ważna, trzyma razem w jedności
męża i żonę. Jest konieczna i bezkonkurencyjna.
W
moim życiu po doświadczeniach różnych przyjaźni i ciągłej
tęsknoty za taką prawdziwą, to właśnie w małżeństwie budujemy
tę, której mi brakowało. Takie moje pierwsze mocne doświadczenie
mężowskiej przyjaźni to początek małżeństwa. Około pół roku
po naszym ślubie bardzo poważnie zachorowała moja mama. Kilka
tygodni trwała w zawieszeniu między życiem a śmiercią. Były to
bardzo, bardzo trudne dla mnie chwile, w którym przeżywałam swój
osobisty dramat. Wcześniej nie miałam do czynienia ze szpitalem, a
przynajmniej nie w takim stopniu. Wchodziłam z ogromnym lękiem na
oddział intensywnej terapii, bo nie wiedziałam, co mnie spotka i
czego się dowiem. Każdy telefon, gdy byłam daleko, budził mój
niepokój i obawy, że będzie to najgorsza wiadomość. I w tych
chwilach doświadczałam oparcia w moim mężu. Nie wiem, jak
przeżyłabym tamte chwile, gdyby go przy mnie nie było. Ten czas i
doświadczanie wsparcia wyryły się w moim sercu na całe lata, by
przypominać mi, że mój mąż będzie przy mnie trwał w
najgorszych chwilach, razem przeżyjemy różnorodne burze w naszym
życiu (a w następnych latach było ich wiele)...
Mam
też i inne, weselsze doświadczenia. Pod wpływem mojego męża
zmieniałam się w przeciągu tych lat; podejmowałam różnorodne
wyzwania, na które nie zdobyłabym się, gdy nie on. A i mój mąż
w przeciągu tych kilkunastu lat małżeństwa zmieniał się,
rozwijał.
Budowanie
przyjaźni w małżeństwie to nic nadzwyczajnego, to właściwie
całkiem zwyczajne, codzienne życie, codzienne dzielenie się tym,
co każdy chowa głęboko w sercu. Nieraz nie ma czasu na
nadzwyczajne wyjścia, ale zawsze można znaleźć czas na długie
rozmowy wieczorne, gdy wesoła gromadka w końcu zaśnie.
Miłość
i przyjaźń - dwa filary małżeństwa, które jest naszą wspólną
drogą do Boga, naszego najlepszego Przyjaciela.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dodaj swój komentarz